wtorek, 22 września 2009

Guciob przedstawia: „Przemyt” i „Jak przeklinać. Poradnik dla dzieci”

Kolejne pozycje literatury dla dzieci, które postanowiłem pokrótce poniżej przedstawić, to dwie książeczki z gatunki „dziecięcej literatury kryminalnej”. Moim zdaniem raczej z tych gorszych pod względem wychowawczym.

Na pierwszy ogień „Przemyt” Beaty Sroki (Muchomor 2008). Wydawałoby się, że przedstawia problem, jakich wiele w każdej właściwie rodzinie. Dziecko chce mieć zwierzaka, oczywiście tylko rodzice wiedzą, jakie będą konsekwencje przyjęcia stworzenia - w tym przypadku psa - pod dach i odmawiają stanowczo, synek się upiera i koniec końców oczywiście szczeniaczek (chomik, myszki, papuga, żółw, itd. itp.) staje się członkiem rodziny.Niby sytuacja jakich wiele w naszych rodzinach, w sumie naturalna i chyba do pewnego stopnia akceptowalna (mi również się zdarzało z jednym, drugim, czy nawet trzecim psem). Tylko teraz pojawia się problem zasadniczy: jakim sposobem pies znalazł się w domu? Mianowicie sprytny chłopczyk po przeczytaniu książki postanowił psa zwyczajnie przemycić pod bluzą. Oczywiście w dobrej przecież wierze, ale teraz chciałbym przejść do sedna.

Czy aby na pewno tak powinniśmy wychowywać dzieci? To bardzo dobrze, że dziecko samodzielnie czyta książki i wykorzystuje wiedzę w nich zawartą, ale chyba nie powinno się to odbywać bez kontroli rodziców. Tym razem było to książka o przemytnikach złota, ale czy możemy być pewnie, że następnym razem nie będzie brutalniejsza, że dziecko wyciągnie z niej gorszych wzorców i o zgrozo wykorzysta je do swoich celów?

Moim zdaniem nie tak. Dziecko właśnie dostało przyzwolenie na kombinowanie, na oszukiwania, na wykorzystywanie sztuczek do osiągnięcia własnej satysfakcji. Samo nie ma o tym oczywiście żadnej świadomości, ale właśnie w tym rola rodziców by dziecko uświadomić, poinformować co jest dobre, a co złe, gdzie istnieje granica, której przekraczać nie powinniśmy. Bo następnym razem to będą coraz poważniejsze ustępstwa, coraz poważniejsze uchybienia, bo przecież dziecko musi mieć wszystko i być szczęśliwe podczas dorastania. Brutalne filmy? Tak synku! Rozerotyzowane teledyski? Oczywiście córciu! Krwawe gry na play station? Ale tylko godzinkę! Piwko? Jedno! Narkotyki? Tylko miękkie.
Demonizuję? Być może, ale z premedytacją, bo takie będą nasze dzieci, jak je sami wychowamy. Razem z psem. Ale bez żadnego „Przemytu”.


Drugą książką przewidzianą na dziś jest dosyć obszerne dzieło Michała Rusinka pt. „Jak przeklinać. Poradnik dla dzieci” (Wydawnictwo Znak. Kraków 2008). Teoretycznie kolejny ważny problem, tym razem trochę starszych dzieci. Wszyscy bowiem wiemy, jak to czasem z przekleństwami jest, coś nam się wyrwie, gdzieś ktoś krzyknie, film w tv leci i dziecko słyszy, dziecko się uczy i powtarza. Wyżej wymieniona książka – zawierająca zebrane przez autora rzeczywiste wyrażenia – w swym zamyśle miała chyba ułatwić dzieciom w przejściu przez ciężki okres dzieciństwa, zanim sami zrozumieją, że przekleństwa tak, ale tylko w konkretnie uzasadnionych przypadkach. Taka miała być, ale nie do końca to moim zdaniem autorowi wyszło.W krótkich rymowankach bowiem, opisując konkretne sytuacje, przeciwności losu i wydarzenia, podpowiada dzieciakom, jak się mają brzydko wyrażać, tworząc przy tym kompletnie nie zrozumiałe wyrażenia, nie wiele mające wspólnego z poprawną polszczyzną, stosując jednocześnie wyrazy, których znaczenia siłą rzeczy dzieci nie rozumieją. Mało tego, odnoszę wrażenie, że tylko o znalezienie właściwego rymu autorowi chodziło.

Sama sprawa przeklinania jest oczywiście ważną sprawą u dorastających dzieci i młodzieży, ale czy nie powinniśmy tłumaczyć, że samo ono jest złe, że kulturalny młody człowiek nie powinien takiego języka używać itd. A tutaj mamy wręcz pochwałę i zachętę do używania brzydkich wyrazów. Oczywiście żadne znane większości dorosłym przekleństwo tam nie pada, ale moim zdaniem co za różnica, czy powiemy kurdę, kurczę, kurna, jak i tak myślimy bardziej soczyściej. Takie trochę to hipokrytyczne podejście. A to u dzieciaków nie popłaca. Zwłaszcza, gdy stosowanie zamienników typu „komba bruca!”, „dziamdzia glań”, „o, oskoma”, „belwebra”, „marakuje” (że pozwolę sobie zacytować kilka przykładowych) narazi nasze dziecko na ośmieszenie wśród rówieśników, a rodziców na dziecięcy zarzut „co Wy k***a wiecie o przeklinaniu?”.

Guciob

1 komentarz:

  1. Myślę, że to dość niesprawiedliwa recenzja książki "Jak przeklinać". Każdy ,również dziecko, przeżywa czasem bardzo silne emocje. Na tyle silne, że ma ochotę coś krzyknąć. Dobrze jeśli to nie jest słowo powszechnie urzywane za wulgarne. Książka podpowiada takie bezpieczne wyrazy, których za wulgarne w żadnym wypadku uznać nie można. Czy jeśli ktoś zakrzyknie "O oskoma" to jest to coś bulwersującego i zapewne w dalszej kolejności rzuci twardszym słowem? Mam wrażenie, że autorka recenzji uważa złość i wszelkie nieprzyjemne emocje za coś niewłasciwego a już konieczność okrzyku wyładującego te emocje za wstyd i hańbę.Tak przecież nie można, grzeczne dziewczynki i chłopcy się nie złoszczą. No a te nic nieznaczące słowa jak tak można. A no można to przecież ni mniej ni więcej tylko neologizmy całkiem w tym przypadku przydatne. No i na zakończenie cytat z książki:
    "Gdy gra na nerwach ktoś lub coś ci,
    gniew budzi, drażni, wścieka, złości,
    raczej nie ciskaj się w amoku,
    nie gryź i nie niszcz sprzętów wokół,
    lecz zawrzyj złość swą w takich słowach,
    co się nie mieszczą w zwykłych głowach,
    i ciśnij nimi o podłoże...
    To ci pomoże!”

    OdpowiedzUsuń

Powrót

 Najwyższy czas wracać. Pięć lat przerwy wystarczy. Mateusz też ma pięć lat, wszystko idzie ku dobremu, wszystko się wyprostowało.